Działki w nieukończonym Star Citizen wystawione na sprzedaż...
„Wszystko jest na sprzedaż” – śpiewał zespół De Mono w 1999 roku. W momencie, gdy usłyszałem o najnowszym planie studia Cloud Imperium Games, który praktycznie wszedł już w życie, w mojej głowie od razu zagrał hit sprzed lat. Tym razem gracze wydadzą swoje pieniądze na wirtualne działki w grze Star Citizen. Nie mamy wątpliwości, że w dobie mikropłatności i rosnącej popularności kosmetycznych śmieci dochody ze sprzedaży fikcyjnych działek w grze będą wysokie, bo podążając za tekstem piosenki „zawsze jest ktoś, kto chce zapłacić”. Wystarczy zbudować odpowiedni poziom hype'u. Jak to zrobić?
Zacznijmy od tego, że pazerność panów z Cloud Imperium Games zdaje się nie mieć końca. Stała się ona naszym zdaniem wręcz obrzydliwa. Przypominamy, że twórcy zebrali już blisko 170 milionów dolarów na produkcję, która na dobrą sprawę jeszcze się nie zakończyła pomimo tego, że pierwsze zapowiedzi pojawiły się już w 2012 roku! Nie przeszkadza to w dalszym ciągu ciągnąć kasę od graczy, którzy od 5 lat wyczekują premiery pełnej wersji space-sima. Nie wiemy tylko, co jest bardziej irracjonalne: sprzedaż wirtualnych kawałków terenu, czy chęć wydania na nie prawdziwej forsy. Tym bardziej, że cena działeczki nie jest mała.
Do wyboru gracza oddano dwie wielkości. Za „jedyne” 50 dolarów gracz może stać się właścicielem pakietu, w którego skład wchodzi 16 km/2 terenu. Jeśli to dla Was za mało, możecie wyłożyć 100 baksów i cieszyć się działką o wielkości 64 km/2. To nie wszystko. W super hiper świetnej ofercie, która jest Waszą okazją życia, otrzymacie także, a w zasadzie będzie Wam się tak wydawać, bo wszystko rozgrywa się w ramach fikcyjnego świata, czujnik, który będzie czymś na kształt radaru. Natychmiast wykryje on i poinformuje gracza o tym, że na terenie jego własności myszkuje intruz, który ma chrapkę na surowce pochodzące z naszego podwórka. Wtedy należy wezwać kosmiczną policję na Face... do Star Citizen, która zajmie się złodziejaszkiem. To ostatnie to oczywiście nieprawda, ale ciężko nie drwić sobie z całej akcji przygotowanej przez Chrisa Robertsa, gdy ma się w sobie, choć odrobinę rozsądku i oleju w głowie.
Wśród „miliardów kilometrów kwadratowych ziemi” przeznaczonych na sprzedaż znajdziemy tereny będące bogatym źródłem cennych surowców, działki położone w sąsiedztwie ważnych szlaków handlowych i te, które po prostu mają atrakcyjnie wyglądać. Na wykupionym terenie będzie można tworzyć punkty handlowe, konstrukcję do wydobywania minerałów oraz wznosić przeróżne budynki. Ponadto zabawa w górnika będzie możliwa bez posiadania terenu bogatego w zasoby. Po co więc kupować grunt? Tylko po to, aby nasza strefa była objęta ochroną United Empire of Earth.
Autorzy wspomnieli o możliwości zakupienia gruntów także za walutę dostępną w grze. Zapewne będzie to tak drogie, że mało kto się na to zdecyduje i co gorsza przez to wyłoży swoje prawdziwe pieniądze. Takie zachowanie graczy sprawi, że w bliskiej przyszłości będziemy zmuszeni płacić naprawdę za wszystko. Tym samym absurdalne sytuacje znane z memów wejdą w życie.
Myślicie, że gorzej być nie może? Błąd. Przypominamy, że gra jest jeszcze nieukończona i nie ma żadnej pewności, kiedy w końcu nabierze ostatecznego kształtu. Tym samym możecie zapomnieć, że już teraz polecicie na planetę i odwiedzicie tereny, które zostały przez Was zakupione. Co więc kupujemy w rzeczywistości? Tylko i wyłącznie licencję na możliwość wybrania dowolnego kawałka terenu. To się po prostu w głowie nie mieści.
Brak komentarzy do artykułu - Twój może być pierwszy!