South Park: Phone Destroyer – recenzja
Czy mobilna gra South Park: Phone Destroyer to zwykły skok na kasę i próba rozreklamowania większego South Park: Fractured but Whole czy może całkiem niezła produkcja, która przyciągnie do telefonów nie tylko fanów tytułowego miasteczka? Po kilkunastu godzinach spędzonych ze smartfonem, tabletem i przy PC postanowiłem podzielić się z Wami moimi przemyśleniami i wystawić produkcji końcową ocenę. Starałem się być jak najbardziej obiektywny, chociaż przyznaje się bez bicia, że uwielbiam serial stworzony przez Treya Parkera i Matta Stone'a.
Phone Destroyer to połączenie gry karcianej z bitwą w czasie rzeczywistym. Tak o samej grze mówią jej autorzy. Samo pobranie i zainstalowanie produkcji jest jak najbardziej darmowe. Nie oznacza to bynajmniej, że brakuje w niej mikropłatności. To czy gra jest prawdziwie free to play, czy może pay to win rozstrzygnę w dalszej części recenzji. Tymczasem przyjrzyjmy się bliżej samej rozgrywce.
Na początku gracz jest zmuszony stworzyć swoją własną postać, którą będzie można edytować w dowolnej chwili. Tuż po tym jesteśmy wrzucani na mapę miasteczka podzielonego na fragmenty, w których rozgrywają się kolejne epizody. Na każdy z nich składa się pięć odcinków, czyli placów boju, które odblokowujemy jeden po drugim. W każdym z odcinków mamy do czynienia z innym przeciwnikiem końcowym, do którego docieramy, pozbywając się mniej istotnych ochroniarzy. Jak tego dokonać? Nasze jednostki przywołujemy na pole bitwy, „wyrzucając” karty. Nasz deck może składać się maksymalnie z dziesięciu kart. Wraz ze startem potyczki nie mamy dostępu do wszystkich z nich. U dołu naszego ekranu widzimy zaledwie pięć losowych. Pozostałe karty z naszego zestawu pojawiają się po wyrzucaniu tych „w ręce”. Kolejnym ograniczeniem jest energia, która ładuje się samoczynnie, chociaż istnieją karty, które to przyśpieszają.
Każda karta jest opisana kilkoma parametrami. Do najważniejszych z nich należą: punkty życia, siła ataku, koszt energii oraz rodzaj jednostki. Znajdziemy tutaj powolnych i zadających niewiele obrażeń, ale twardych tanków, strzelców, wojowników walczących w zwarciu, zabójców, którzy najlepiej radzą sobie z eliminowaniem przeciwników atakujących z dystansu oraz karty z zaklęciami. Niektóre z jednostek mają zdolności specjalne. Część z nich jest pasywna, a część musimy aktywować sami, klikając ikonkę nad głową postaci, gdy supermoc zostanie naładowana. Ich odpalenie w odpowiednim czasie może przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę. Przykładem niech będzie dopałka Kayle'a Rewolwerowca, która zwiększa atak wszystkich naszych jednostek o kilkadziesiąt punktów na trzy sekundy lub zamrażający podmuch Stana, który wyłącza przeciwników na krótką chwilę.
Wypada wspomnieć jeszcze o dwóch ważnych kwestiach związanych z kartami. Wirtualne kartoniki da się ulepszać. Potrzebne są do tego specjalne przedmioty (o tym, jak je zdobywać powiem później), złoto oraz duplikaty. Koniec, z tym że zalewa nas krew, bo otrzymaliśmy tę samą kartę po raz kolejny. Teraz przyczynia się to do znacznego zwiększenia jej mocy. Karty zaliczają się do kilku różnych tali. Można wśród nich wymienić karty Przygodowe, Sience-Fiction, Mistyczne, Neutralne i wiele innych. W naszym decku nie możemy łączyć więcej niż dwóch rodzajów kart plus jednostki z tali neutralnej. Pamiętajcie również, że do dyspozycji gracza oddano zaledwie cztery miejsca na decki. Jest to o wiele za mało. Szczególnie w dalszym etapie rozgrywki. Wtedy to jesteśmy zmuszeni do usunięcia jednego zestawu po to, by złożyć sobie kolejny.
Możemy grać w dwóch trybach: PvE i PvP. W przypadku tego pierwszego nie możemy mówić o żadnej konkretnej fabule. Wszystko jest pretekstem, żeby gnać naprzód. Tryb rywalizacji z innymi graczami nie różni się w dużym stopniu od tego, co znamy z sinpleplayera. Największym minusem jest fakt, że twórcy połączyli oba tryby, zmuszając nas do walk PvP również w kampanii dla pojedynczego gracza. Dostęp do kolejnych epizodów odblokowujemy po wygraniu odpowiedniej liczby gier z żywym przeciwnikiem.
Wszystko, co możemy zdobyć, wydając prawdziwe pieniądze, da się również kupić za walutę w grze lub zdobyć podczas eventów. Tych na szczęście nie brakuje. Od czasu do czasu dostaniemy również coś zupełnie za darmo np. z okazji 10 tys. aktywnych graczy. Najważniejsze, czyli kolejne paczki z kartami również otrzymujemy za darmo. Dokładnie jeden pakiet co cztery godziny. Bardzo fajne jest to, że jeśli zapomnimy go odebrać, to nie blokujemy licznika do kolejnej paczki. Stackują się one do dwóch, co jest szczególnie przydatne w nocy, gdy śpimy. Karty, złoto, dolarki, walutę PvP oraz przedmioty potrzebne do ulepszania kart otrzymujemy w drodze losowania także po każdej wygranej potyczce. Tym samym South Park: Phone Destroyer nie należy do grona gier pay to win. Sam wydałem na grę jedynie 2,99 zł. Pomimo tego jeszcze nigdy nie spotkałem się z przeciwnikiem, który miał talię napakowaną kartami legendarnymi, z którym nie miałbym żadnych szans.
Stan, Kayle, wulgarny grubas Cartman i reszta wielkiej ekipy to największa siła, jaka przyciąga fanów przed ekrany telefonów. Podobnie jak samo miasteczko i kontrowersyjny humor. Nie zabrakło go i w wersji mobilnej. Wystarczy wymienić mocny język, naśmiewanie się z niepełnosprawności, Kayle'a w stroju Żydoninja i Randy'ego Pocahontas. Moim zdaniem przełożenie rozgrywki na jakieś nieznane nikomu uniwersum nie przyciągnęłoby większej liczby grających. Na całe szczęście silna podstawa to niejedyne co ma do zaoferowania produkcja.
Ocena 7/10
Największe plusy:
- to South Park!
- oryginalne głosy postaci
- humor
- duża liczba eventów
- stackujące się darmowe pakiety kart
- dobrze wykonane karty i duża ich liczba
- free to play, wszystko da się zdobyć bez wydawania prawdziwych pieniędzy
- przyjemna oprawa graficzna
Największe minusy
- chaos przy pierwszym zetknięciu się z grą
- mało miejsca na decki
- powtarzalność rozgrywki, co przy dłuższym czasie może powodować nudę
- konieczność grania PvP w kampanii dla pojedynczego gracza
- duże koszty ulepszania kart
Brak komentarzy do artykułu - Twój może być pierwszy!