Okiem (psycho)fana Dragon Age Początek: dlaczego nie czekam na Dragon Age 4?
Do podzielenia się moim nieoczekiwaniem na kolejną odsłonę smoczej serii RPG-ów od BioWare przyczyniły się dwa wydarzenia. Pierwszym z nich jest moja kolejna już próba przekonania się do Dragon Age Inkwizycja. Drugim zapowiedź części czwartej i problemy, jakie pojawiły się przy jej produkcji. Zacznijmy od tego, czym dla mnie jest seria Dragon Age.
Znakomite początki
Pierwsza odsłona, czyli Początek to najlepszy RPG, w jakiego grałem. Uważam się za ogromnego fana „jedynki”, a moje uwielbienie dla tej produkcji bardzo często ocierało się i nadal ociera o psychofanostwo. Najlepiej świadczą o tym godziny spędzone z grą. Stareńki Xfire (zachowałem sobie profil offline, gdy zapowiedziano zakończenie wsparcia) pokazuje 227 godzin, a Steam dodaje do tego wyniku kolejne 95 godzin. W tym czasie ukończyłem grę kilkakrotnie wraz z wszystkimi DLC i rozszerzeniem Przebudzenie. Za każdym razem - nie licząc pierwszego podejścia - na „koszmarze” od początku do końca. Do Origins wracałem wielokrotnie, także po wielu latach i za każdym razem bawiłem się wyśmienicie. W międzyczasie sięgnąłem po książki pozwalające lepiej zrozumieć świat i zapragnąłem zrobić sobie tatuaż związany właśnie z Dragon Age. Nie mam wątpliwości, że kiedyś na mojej skórze pojawi się wizerunek Morigan.
Nie taka zła z perspektywy czasu kontynuacja
Potem pojawiła się część druga. Pierwsze zapowiedzi rozbudziły moje nadzieje i bardzo spodobała mi się grafika w stylu cel-shading, którą uwielbiam od czasów XIII. Ostatecznie gra nie sprostała moim oczekiwaniom, ale bez trudu i zmuszania się zdołałem ukończyć ją dwukrotnie. Tym razem odpuściłem sobie najwyższy poziom trudności. Materializowanie się na oczach gracza kolejnej fali przeciwników po tym, jak pokonał on dwie wcześniejsze to moim zdaniem kiepski sposób na zwiększenie poziomu wyzwania. W porównaniu do „jedynki” druga część miała uboższe dialogi, ale nadal przyciągała fabułą, przynajmniej mnie. Pozwalało to przymknąć oko na całą masę bugów. Po latach mam cieplejszy stosunek do drugiej odsłony niż tuż po jej premierze, a wszystko przez to, że powstała część trzecia.
Okrutna inkwizycja
Pierwsze, co rzucało się w oczy podczas pierwszych prezentacji to oczywiście świetna, jak na tamte czasy grafika. Graficzne efekty silnika Frostbite mogą podobać się także dziś, chociaż należy mieć na uwadze, że z mrocznego klimatu Początku nie zostało już w zasadzie nic. Wszystko jest bardzo kolorowe. Grafika to jednak najmniejszy problem. Dragon Age Inkwizycja zakupiłem natychmiast po premierze i po zainstalowaniu gry zniknęła ona z mojego dysku już po kilku godzinach. Powód? Fatalne (to nadal bardzo delikatne określenie) sterowanie na PC. Było ono dla mnie na tyle koszmarne, że nie tylko zniechęcało do gry, ale całkowicie ją uniemożliwiało. Ciągłe trzymanie przycisku autoataku, konieczność spamowania „skanera” interaktywnych przedmiotów oraz usunięcie automatycznego podążania postaci za „klikniętym” przedmiotem, który chcę podnieść to zaledwie początek listy nietrafionych rozwiązań.
Drugim elementem odpychającym od „trójki” jest interfejs. Mam tu na myśli, chociażby ekran ekwipunku. Kto grał, ten doskonale wie, o co chodzi. Dodajmy do tego pierdyliard funkcji i przycisków do ich wywołania. Zsiadanie z konia nie mogło być przecież połączone, chociażby z przyciskiem akcji. Zamiast tego lepiej było przypisać je do klawisza „=”. Domyślne przypisanie klawiszy woła o pomstę do nieba. Równie skopana została taktyczna kamera, która pokazuje zdecydowanie zbyt mały obszar terenu, przez co korzystanie z niej jest katorgą. To zresztą prowadzi do koniecznego obniżenia poziomu trudności. Trudność Dragon Age Inkwizycja podobnie jak ta w Sekiro wynika przede wszystkim właśnie z fatalnej pracy kamery.
Od czasu premiery podchodziłem do „trójki” może z 7 razy. Po co? Bardzo chciałem poznać fabułę, która jest oceniania pozytywnie. Z drugiej strony sama gra otrzymała wiele nagród gry roku, więc nie wiem, czy i tu nie czai się pułapka. Niemniej jednak po upgradzie komputera, który nastąpił kilka miesięcy temu, postanowiłem zainstalować trzecią odsłonę ponownie z myślą, że zagram w nią na padzie. Okazało się to całkiem niezłym rozwiązaniem, ale tylko na początku. Na dłuższą metę stało się to dla mnie męczące i powróciłem do tandemu mysz + klawiatura. Zacisnąłem zęby i postanowiłem, że tym razem sterowanie mnie nie zniechęci. Dzielnie trwałem w tym postanowieniu, ale szybko zaczęły pojawiać się kolejne problemy.
Wrogowie respawnujący się na moich oczach, ucięty w połowie ekran zachowania towarzyszy na monitorze 21:9, cała masa grindu, ogrom zadań typu przynieś 10 sztuk mięsa i brak tego czegoś, co przyciąga przed monitor. Moje zamiłowanie do maksowania gier (szczególnie RPG) każe mi wyczyścić każdy znacznik na dość sporawej mapie Zaziemia, czyli pierwszej większej lokacji w grze. Jest to jednak maksymalnie nudne i do bólu przypomina wykonywanie zadań w MMORPG. Ostatnim ratunkiem wydaje mi się w tej chwili odpuszczenie zadań pobocznych i szukania znajdziek i skupienie się na głównej fabule. Być może to podtrzyma moją chęć grania w Dragon Age Inkwizycja.
Będzie tylko gorzej
Kolejne odsłony serii były i są dla mnie tylko coraz większymi rozczarowaniami. Dlatego też „czwórka” kompletnie mnie nie interesuje. Poziom dna został osiągnięty moim zdaniem już w „trójce”. Czytając o problemach studia podczas produkcji Dragon Age 4, nie mam wątpliwości, że BioWare nie tylko nie podniesie serii z kolan, ale wkopie się w muł jeszcze głębiej. Z każdą kolejną częścią wszystko jest tu o kilka poziomów gorsze: dialogi, interfejs, sterowanie, zadania poboczne, rozwój postaci, system walki, towarzysze. Co tu dużo mówić, tylko w pierwszej części gracz nie był traktowany, jak idiota.
BioWare jest ostatnio w totalnej rozsypce. Najlepiej świadczy o tym kondycja Anthem. Mówi się, że Dragon Age 4 będzie właśnie takim Anthemem w świecie fantasy. Fakt, że wydawcą gry jest Electronic Arts dołuje jeszcze bardziej. Już teraz plotkuje się, że „czwórka” została zrestartowana i tworzona od nowa po to, aby jeszcze lepiej wpisać się w wizję „gry jako usługi”. Oznacza to, że najważniejsze będzie wypompowanie z graczy jak największej kasy. Należy spodziewać się więc całej masy DLC i multiplayera nastawionego na mikrotransakcje.
Brak komentarzy do artykułu - Twój może być pierwszy!